14.02.2012

Prośba o śmierć jako lęk przed życiem

Dzisiejszy świat, a właściwie rozwój cywilizacyjny tego świata, pozwala nam na szersze spojrzenie na wiele spraw, interesujących tematów. Spojrzenie nawet nie tyle szerokie jeśli chodzi o rozbieżność tematyczną, ale szerokie w rozumieniu obszerności wypowiedzi i mnogości punktów widzenia na te konkretne tematy (co realne jest przez spadek analfabetyzmu i wzrost dostępności do źródeł wiedzy, pozwalających ludziom na kreowanie własnych poglądów na wiele spraw).
   
I właśnie w takiej sytuacji znajduje się problematyka tematu eutanazji. Czy ta „dobra śmierć” jest rzeczywiście czymś pozytywnym? Czy ta forma śmierci jest „dobra”? Na pewno nie rozpatrzę w tym miejscu etycznego problemu tej sprawy, gdyż naturalny brak wiedzy oraz doświadczenia życiowego ograniczają mnie i moje możliwości. Pozwolę sobie jedynie na uzewnętrznienie moich prywatnych, dość luźnych spojrzeń na tę sprawę.
   
Eutanazja to alternatywa. To wyjście z sytuacji, to zerwanie z pewnym ciążącym na nas problemem. Jednak nie jest zwykłym zabiegiem, nie można jej uprościć do tego określenia i obedrzeć tej sprawy z realiów. To wołanie o śmierć. A śmierć nie jest usunięciem nerki, jej konsekwencją nie będzie zmianą diety żywieniowej. Definitywnym i nieodwołalnym rezultatem zgonu jest niebyt.

„Etiam cum ratio suadet finire se, non temere, nec cum procursu capiendus est impetus.” [Seneka]

Cóż to unaocznia? Eutanazja jest konkretnym podkreśleniem dramatu osoby chorej, jej życia i otoczenia, jakiemu podlega w codzienności konania. Jednak czy „zabójstwo z litości” jest jakkolwiek moralne? Zanim poddam to mojej ocenie, pragnę zwrócić uwagę na konkretne przykłady, jakie - moim zdaniem - do „prośby” motywują.

Osoba nie potrafi zaakceptować swojej niepełnosprawności. Nie potrafi i nie chce być kimś „gorszym” społecznie. Nie chce być produktem gorszym i nie chce być oceniana przez pryzmat swojej nieudolności. Brak zdolności do osiągnięcia pełnej sprawności doprowadzają ją do uznania siebie za wadliwy element systemu, który ciągle pracuje. Pragnie śmierci.

Osoba nie chce być trudem dla bliskich. Odczuwa swój niedodatni wpływ na życie swojej rodziny. Nie chce podlegać polityce litości. Nie uznaje miłości za realną, dramatyzm sytuacji codziennych - czyli także to dosadne narobienie pod siebie - wywołuje u niej poczucie bycia kimś niszczącym, to wszystko co wspólnotę rodzinę buduje. Pragnie śmierci.

Osoba nie odnajduje wsparcia. Jest samotna. Nie czuje się potrzebna, nie czuje się kochana. Jest odrzucona przez społeczność, do której należy. Jedynym odczuciem jakie ją dotyka jest obojętność innych na jej los. A to przynosi jej namacalny dowód na bezcelowość wegetacji. Pragnie śmierci.
   
To są spojrzenia trudne do analizy, szczególnie ze względu na ich jednostkowość i brak możliwości uogólniania. Pomimo to jestem zmuszony stwierdzić, że one nie zaistniały same z siebie. To są sprawy, które powstają ze względu na nasze niedopatrzenia. To przez to jak ja pojmuję swoje cierpienie oraz jak ja cierpienie osoby obok przyjmę eutanazja może zaistnieć lub nie.
   
Choroba osoby bliskiej to nie jest możliwość na pozwolenie jej na śmierć w jakiejkolwiek formie. To jest szansa na bycie obok niej non stop, pokazanie jej jak bardzo jest dla nas istotna i do jakich poświęceń ze względu na miłość do niej jesteśmy zdolni się poświęcić. Pomoc powinna rodzić się z chęci niesienia jej innym. Kiedy tak właśnie jest to ta osoba nie czuje się niepotrzebna, „trudna” dla otoczenia. Owszem, jest świadoma swojej niepełnosprawności, ale nie uznaje tego jako defekt socjalny. Miłość ją oswabadza, przynosi chęci do życia i tym samym anihiluje trafność pojęcia „dobrej śmierci”.
   
Choroba nie powinna być dla mnie motywem, z powodu którego to ja decyduję o eliminacji samego siebie. Samobójstwo nie powinno być rozpatrywane jako opcja oswobodzenia siebie z trudnego położenia. Nie jestem panem swego losu i życia. To nie ja prowadzę sterów mojego życia. Niepokój i strach wobec choroby wynika z tego, że nie próbuję go odrzucić. Nie próbuję zaakceptować swojego stanu, nie chcę nawet tego uczynić. Nie piszę tu o poznaniu celowości danej sytuacji, stwierdzam raczej, że to wszystko wynika z gwałtowności i braku spojrzenia na swoją sytuację z zewnątrz.
   
Choroby nie można analizować jedynie ze względu na jej fizyczny wymiar. To właśnie przez brak pełnej eksploracji problemu przestaje on mieć dla chorego sens. A cierpienie to szansa na odnalezienie jedności z Chrystusem. To możliwość na kontemplację wraz z konającym Chrystusem na Krzyżu bólu, udręki naszych dni. Gdyby chory spojrzał na swą sytuację przez pryzmat misterium Męki Pańskiej a także pojął swe konanie jako formę zbliżania się do Domu Boga Ojca jego sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Nabrałaby innego wymiaru, przyniosłaby sens tego co dzieje się wokół niego i w jego wnętrzu.

„Lecz oni jeszcze bardziej krzyczeli: Ukrzyżuj go!”
[Mk 15, 14]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz