23.02.2012

Gaudium magnum;

Bądź silny. Nie poddawaj się nigdy. Nie powątpiewaj, nie roztrząsaj swojego losu.
Daj się poprowadzić komuś innemu. Zaufaj Panu. On jest Twoją opoką,
jedynie na Nim zbudujesz Swój dom.

Nie żyj zwyczajnością. Nie pozwalaj sobie na to.
Pragnij czegoś więcej. Zakorzeń się w Chrystusie, Jego woli i nauce.
Prowokuj innych do takiego życia swoim przykładem. Zachęcaj,
niech blask wiary ich oślepia.

Nie jesteś martwą komórką narządu zwanego społeczeństwem.
Nie zawężaj wizji swojej osoby i swojego przeznaczenia. Stawiaj na maksimum.

W Bogu, z Bogiem i przez Boga możesz zrobić wszystko!
Wykorzystaj tę szansę, jesteś uczniem Chrystusa Pana.

22.02.2012

Tak łatwo.

Tak łatwo stracić drogę. Zgubić trop. Stracić światło prowadzące do Nieznanego. Zboczyć z podążanego szlaku. Po prostu zamknąć oczy, ugrząźć wśród chwastów, dna pełnego wodorostów. Zaaprobować stratę przeznaczenia.

Tak łatwo wybrać zło. Kierowanie się emocjami, sensualnością nie jest przecież czymś trudnym czy wymagającym. To dziecięca spontaniczność. Kwestia kilku chwil, zaledwie jednej decyzji.

Tak łatwo o akceptację "nowego życia". Przyzwyczajenie do ciemności naszego serca. To jest prostsze niż ktokolwiek by pomyślał. Bo to powiedzenie sobie "jestem twardy"; to utwierdzanie siebie w przekonaniu, że nawet największe zło wyrządzone przeze mnie tym złem nazwać nie można.

Ponowne definiowanie czegokolwiek to nie jest korekta
 poprzedniego tworu, to tworzenie czegoś na wskroś nowego.

Umiejętne oszukiwanie siebie jest nawet czymś pozytywnym. Co prawda nie pozwala człowiekowi na jakąkolwiek realność ale uspokaja go, jest lekiem usypiającym mój wewnętrzny głos, sumienie. Pozwala na sączenie słodkiego mirażu.

Jaka szkoda, że to tylko mgnienie oka. Realizm sytuacji prędzej czy później mnie dotknie. Grzech nie pacyfikuje jednej sfery. To wirus wieloplatformowy i wieloaspektowy. Przerzuca się na moją osobowość, wrażliwość. A to jest (niestety!) widoczne i, jak najbardziej, namacalne!

To nie jest tak, że jakikolwiek ruch nie oddziałuje na mnie. Każdy gest, każda myśl zmienia mój Wszechświat. Jestem za Niego odpowiedzialny. I mam być tego świadomy. Jestem częścią systemu. Maleńkim trybikiem. Ale nawet małe kłopoty związane z moim funkcjonowaniem przenoszą się na jakość pracy całego organu.

Nie jestem niepotrzebny. Mam się zmieniać, bo mam dla kogo.
Nie jestem niepotrzebny. Mam być odpowiedzialny, bo mam za co.
Nie jestem niepotrzebny. Mam być szczęśliwy, bo mam ku temu oczywiste powody.

"Śpiewajcie Bogu, śpiewajcie; śpiewajcie Królowi naszemu, śpiewajcie!
Gdyż Bóg jest Królem całej ziemi, hymn zaśpiewajcie!" [Ps 47, 7-8]

15.02.2012

Miłość

14 lutego obchodziliśmy Walentynki. Głośno okrzyknięte Świętem Zakochanych. Ale czy wiemy dlaczego są to Walentynki, a nie na przykład Józefki, albo Marianki? Co bystrzejszy zgadnie, że może odpowiedzią jest św. Walenty. Ale pojawia się  kolejne pytanie? Dlaczego on? Co on takiego zrobił? A co zrobił to zaraz opowiem. 

Święty Walenty jest patronem zakochanych, chorych psychicznie i epileptyków. Wszystkie te trzy powody są ze sobą powiązane, ponieważ ich częścią wspólną jest szaleństwo. A św. Walenty zasłynął właśnie tym, że był wielkim propagatorem małżeństw, w czasach kiedy to miłość poniekąd była zakazana. Około 250 r. n.e. ożenków legionistów zakazał cesarz Klaudiusz, który twierdził, że najlepszy legionista to ten, który nie skupia się na rodzinie a na wojnie. To oczywiście było pretekstem, do zdobywania łupów wojennych. Dziś można powiedzie do zdobywania łatwej kasy, łatwej oczywiście z pozycji cesarza, nie koniecznie legionisty, ale może nie zagłębiajmy się w strukturę psychiczną Klaudiusza. Władca ten zabronił swoim legionistów zawierania małżeństw, w pewnym momencie ogłosił nawet karę śmierci dla kapłanów. Przeciwny był temu biskup Walenty, bo wiedział, że taka sytuacja jest dodatkową okazją dla zakochanych do popełnienia grzechu cudzołóstwa i do oddalania się od Boga. postanowił więc biskup, że będzie udzielał ślubów, na przekór zakazom Klaudiusza. Powinności kapłańskie wypełniał do momentu kiedy odkryto jego działalność. Wtedy został wtrącony do więzienia i skazany na śmierć. Legenda głosi, że zakochał się wtedy w niewidomej córce strażnika, która odzyskała wzrok pod wpływem jego miłości i modlitwy. Wydarzenie to przyśpieszyło wykonanie wyroku do dnia 14 lutego 269 r.

Taka to opowieść o Walentym, ale jest jeszcze kwestia walentynek, która jest katolicką wersją greckiego święta Luperkalia. Oczywiście w dobie chrystianizacji wszystko z pogańskiego stało się nie pogańskie. :) Szczególnie upodobali sobie walentynki mieszkańcy Wielskiej Brytanii i okolicznych wysp, i to już w średniowieczu. Oczywiście do Polski doszły dopiero pod koniec XX wieku, za sprawą ekspansji kultury francuskiej na ziemie polskie. Wcześniej jeszcze  walentynki doszły do Ameryki, gdzie okazały się być hitem, zwłaszcza dla sprzedawców.

Walentynki w takiej formie to dla mnie przesada, bo każdy ma pojęcie o  co w tym chodzi, a nie koniecznie skąd się to wzięło, co dla mnie jest wielkim błędem i kolejnym dowodem na to, że ludzie wolą być karmieni łatwymi faktami, niż skomplikowawszy prawdą, może mniej opłacalną, bo katolicką....?

Ja osobiście myślę, że walentynki powinno się obchodzić codziennie. I codziennie powtarzać ukochanym, że się ich kocha i codziennie dawać dziewczynom kwiatki :)"...Okazujcie sobie wzajemnie miłość..." (Za 7,9) I należy opierać się amerykanizacji! To po prostu nas wyjaławia, i sprawia, że myślimy, że jako Polacy jesteśmy nic nie warci. Co oczywiście jest nie prawdą, bo jakby nie było, też mamy swoje święto zakochanych. Zdziwieni? Mamy Noc Kupały obchodzoną w czasie przesilenia wiosennego. Ciekawe czy ktoś o tym wiedział...

Pozostawiając te wszystkie przyziemne kwestie zajęłabym się sprawami, które powinny być dla nas najważniejsze. Pamiętajmy o tym, żeby Bogu też mówić, że Go kochamy. Wydaje się błahe, głupie, ale działa! W końcu dojdziemy do wniosku: "...Nie miłujmy się słowem i językiem, a czynem i prawdą..." (1J 3, 18).

14.02.2012

Prośba o śmierć jako lęk przed życiem

Dzisiejszy świat, a właściwie rozwój cywilizacyjny tego świata, pozwala nam na szersze spojrzenie na wiele spraw, interesujących tematów. Spojrzenie nawet nie tyle szerokie jeśli chodzi o rozbieżność tematyczną, ale szerokie w rozumieniu obszerności wypowiedzi i mnogości punktów widzenia na te konkretne tematy (co realne jest przez spadek analfabetyzmu i wzrost dostępności do źródeł wiedzy, pozwalających ludziom na kreowanie własnych poglądów na wiele spraw).
   
I właśnie w takiej sytuacji znajduje się problematyka tematu eutanazji. Czy ta „dobra śmierć” jest rzeczywiście czymś pozytywnym? Czy ta forma śmierci jest „dobra”? Na pewno nie rozpatrzę w tym miejscu etycznego problemu tej sprawy, gdyż naturalny brak wiedzy oraz doświadczenia życiowego ograniczają mnie i moje możliwości. Pozwolę sobie jedynie na uzewnętrznienie moich prywatnych, dość luźnych spojrzeń na tę sprawę.
   
Eutanazja to alternatywa. To wyjście z sytuacji, to zerwanie z pewnym ciążącym na nas problemem. Jednak nie jest zwykłym zabiegiem, nie można jej uprościć do tego określenia i obedrzeć tej sprawy z realiów. To wołanie o śmierć. A śmierć nie jest usunięciem nerki, jej konsekwencją nie będzie zmianą diety żywieniowej. Definitywnym i nieodwołalnym rezultatem zgonu jest niebyt.

„Etiam cum ratio suadet finire se, non temere, nec cum procursu capiendus est impetus.” [Seneka]

Cóż to unaocznia? Eutanazja jest konkretnym podkreśleniem dramatu osoby chorej, jej życia i otoczenia, jakiemu podlega w codzienności konania. Jednak czy „zabójstwo z litości” jest jakkolwiek moralne? Zanim poddam to mojej ocenie, pragnę zwrócić uwagę na konkretne przykłady, jakie - moim zdaniem - do „prośby” motywują.

Osoba nie potrafi zaakceptować swojej niepełnosprawności. Nie potrafi i nie chce być kimś „gorszym” społecznie. Nie chce być produktem gorszym i nie chce być oceniana przez pryzmat swojej nieudolności. Brak zdolności do osiągnięcia pełnej sprawności doprowadzają ją do uznania siebie za wadliwy element systemu, który ciągle pracuje. Pragnie śmierci.

Osoba nie chce być trudem dla bliskich. Odczuwa swój niedodatni wpływ na życie swojej rodziny. Nie chce podlegać polityce litości. Nie uznaje miłości za realną, dramatyzm sytuacji codziennych - czyli także to dosadne narobienie pod siebie - wywołuje u niej poczucie bycia kimś niszczącym, to wszystko co wspólnotę rodzinę buduje. Pragnie śmierci.

Osoba nie odnajduje wsparcia. Jest samotna. Nie czuje się potrzebna, nie czuje się kochana. Jest odrzucona przez społeczność, do której należy. Jedynym odczuciem jakie ją dotyka jest obojętność innych na jej los. A to przynosi jej namacalny dowód na bezcelowość wegetacji. Pragnie śmierci.
   
To są spojrzenia trudne do analizy, szczególnie ze względu na ich jednostkowość i brak możliwości uogólniania. Pomimo to jestem zmuszony stwierdzić, że one nie zaistniały same z siebie. To są sprawy, które powstają ze względu na nasze niedopatrzenia. To przez to jak ja pojmuję swoje cierpienie oraz jak ja cierpienie osoby obok przyjmę eutanazja może zaistnieć lub nie.
   
Choroba osoby bliskiej to nie jest możliwość na pozwolenie jej na śmierć w jakiejkolwiek formie. To jest szansa na bycie obok niej non stop, pokazanie jej jak bardzo jest dla nas istotna i do jakich poświęceń ze względu na miłość do niej jesteśmy zdolni się poświęcić. Pomoc powinna rodzić się z chęci niesienia jej innym. Kiedy tak właśnie jest to ta osoba nie czuje się niepotrzebna, „trudna” dla otoczenia. Owszem, jest świadoma swojej niepełnosprawności, ale nie uznaje tego jako defekt socjalny. Miłość ją oswabadza, przynosi chęci do życia i tym samym anihiluje trafność pojęcia „dobrej śmierci”.
   
Choroba nie powinna być dla mnie motywem, z powodu którego to ja decyduję o eliminacji samego siebie. Samobójstwo nie powinno być rozpatrywane jako opcja oswobodzenia siebie z trudnego położenia. Nie jestem panem swego losu i życia. To nie ja prowadzę sterów mojego życia. Niepokój i strach wobec choroby wynika z tego, że nie próbuję go odrzucić. Nie próbuję zaakceptować swojego stanu, nie chcę nawet tego uczynić. Nie piszę tu o poznaniu celowości danej sytuacji, stwierdzam raczej, że to wszystko wynika z gwałtowności i braku spojrzenia na swoją sytuację z zewnątrz.
   
Choroby nie można analizować jedynie ze względu na jej fizyczny wymiar. To właśnie przez brak pełnej eksploracji problemu przestaje on mieć dla chorego sens. A cierpienie to szansa na odnalezienie jedności z Chrystusem. To możliwość na kontemplację wraz z konającym Chrystusem na Krzyżu bólu, udręki naszych dni. Gdyby chory spojrzał na swą sytuację przez pryzmat misterium Męki Pańskiej a także pojął swe konanie jako formę zbliżania się do Domu Boga Ojca jego sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Nabrałaby innego wymiaru, przyniosłaby sens tego co dzieje się wokół niego i w jego wnętrzu.

„Lecz oni jeszcze bardziej krzyczeli: Ukrzyżuj go!”
[Mk 15, 14]

13.02.2012

Perpetuum mobile

Czy rzeczywiście rozum odpowie na każde postawione przez mnie pytanie? Czy nauka jest w stanie zdefiniować każdą mą myśl i każdy mój ruch? Czy sama w sobie nie ogranicza mnie i, przez swą specyfikę, nie ogranicza także mojego wnętrza?

Rozum nie trzyma w swych ramach piękna, zmysłowości tudzież wrażliwości. Ociosanymi wymiarami długości oraz szerokości wyklucza mnie jako byt dwóch natur: zmysłowej (tzw. duchowej) i fizycznej. Stawia krytyczną tezę na temat pobudliwości homo homo sapiensa i umieszcza go w centrum tułaczki po głębinach jak gdyby zbawiennego konsumpcjonizmu.

To nie jest wolność rozumiana przez wyzwolenie się z więzów fanaberii i paranoizmu. To ogłuszanie się, otępianie poprzez ujednolicanie kanałów komunikacyjnych pustotą faktów. Wyrzucam z siebie to co wewnętrzne, melodię swojej głębi i wybieram jałową ciszę. A ona, choć z pozorów obojętna, poddaje procesowi destrukcji całego mnie.

Nauka stosowana w pojedynkę jako filozofia życia powoduje we mnie wizję człowieka zniewolonego świadomością i analizą otaczającego go świata a nie istoty, której egzystencja ma sens, motywowany przez zrozumienia otaczającej ją natury.

11.02.2012

Zawód Mesjasz

Życie to niezwykła szansa dana nam od Boga. Ten czas nie może zostać przez nas niewykorzystany. On musi zostać wykorzystany na maksa - w pełni i dogłębnie. To ma być okres naszego dojrzewania do świętości i zbawienia.

Pragnę zwrócić uwagę na zaimek "nasz", bo życie to nie jest moja prywatna sprawa. To znaczy, po części jest to prawda, ale sens i sedno naszej egzystencji na pewno nie odnajduje odzwierciedlenia w egocentryzmie. My zostaliśmy posłani na tę Ziemię w konkretnym celu. Nasze powołanie to życie dla drugiego człowieka, to troska o niego i nieustająca dostępność na jego problemy. Zauważmy, że to dawanie siebie komuś sprawia nam więcej radości, spełnienia i to ono nas motywuje do dawania jeszcze więcej a żadną z tych rzeczy nie jest nam w stanie dać jedynie dbanie o siebie, swoje posłanie, swoje indywidualne pragnienia i dążenia.

Jedynie drugi człowiek jest w stanie odwzajemnić jakikolwiek ruch, tylko on jest w stanie żywić wobec nas jakiekolwiek uczucia bądź być obojętny. Najdroższy samochód, dom z marmurowymi posadzkami czy fryzura będąca efektem wizyty w najbardziej elitarnym zakładzie fryzjerskim nam tego nie dadzą. Te rzeczy nie będą dać nam poczucie bycia potrzebnym i kochanym. To są tylko obiekty nie mające realnego wpływu na to kim jesteśmy wewnętrznie.
"Stanę się jakby rosą dla Izraela, tak, że rozkwitnie jak lilia i jak topola zapuści korzenie" [Oz 14,6] 
Katolik jednak dzięki naturalnemu pragnieniu zmieniania świata na lepszy, będący docelowo wypełniony miłością i wolnością na każdej przestrzeni życia, jest zobligowany do realizacji tych właśnie pragnień. Mam tu na myśli zakres naszej działalności, począwszy od rodzin, przez Ojczyznę aż po obszar globalny. Mamy swoim duchem i dzięki Duchowi zmieniać społeczności, czynić je potrzebnymi i ważnymi uwagi władz. Mamy uświadamiać siebie nawzajem o swojej wartości i dążyć do powszechnie nam nieznanego szacunku.

Chrześcijaństwo jest rosą dla Ziemi, jest zbawieniem dla Narodów. Każdy z nas ma być Mesjaszem, każdy z nas jest powołany do wybawienia siebie nawzajem i przez Krzyż dojście do tego prawdziwego Zbawienia. Nie oszukujmy się - to katolik ma wydobyć zagubione w oceanie materializmu wartości oraz postawy i unaocznić ich realny wpływ na życie, jego fundamentalny cel.


Wyruszmy już dziś do walki a naszym orężem niech będą nasze serca otwarte na siebie!